Wybraliśmy się wczoraj na koncert symfoniczny do Teatru Narodowego z okazji festiwalu "Szalone Dni Muzyki". Pierwszy raz całą naszą rodziną, przy czym najmłodsze nasze dziecię ma 21 miesięcy. Tu przeczytasz o tym, dlaczego się na to zdecydowaliśmy, jak nam się to udało i czy polecamy.
Jako pełnoetatowa mama niewiele mam czasu na odpoczynek i rozrywki, a potrzebuję ich jak każdy (?) człowiek. Mam również tęsknotę za pięknem i transcendencją (którą rozumiem tutaj jako wychodzenie poza to, co przyziemne, materialne). Staram się również dbać o relacje, o budowanie więzi z rodziną oraz stwarzać sytuacje pomocne w uczeniu się nowych rzeczy. Wspólne wyjście na koncert może pomóc "zaopiekować" te obszary, zaspokoić te potrzeby.
Lubimy z Mężem różne gatunki muzyki i słuchając jej dla własnej przyjemności, otaczamy nią także dzieci (czasem jest to klasyka, innym razem jazz, folk, rock czy rock&roll). Dopóki nie rozwiną w pełni samoświadomości i nie odkryją co same lubią, będą przejmować nasze upodobania. Dzieci bowiem w naturalny sposób chłoną styl życia swoich rodziców/ opiekunów - powielają wzorce, które znają na co dzień. Może się to dziać przy okazji, gdy o tym wcale nie myślimy albo możemy intencjonalnie dawać dzieciom tzw. dobry przykład (jest to tzw. "modelowanie"). Być może znasz zdanie o tym, że dziecko może nie zapamiętać, co mu powiedziałaś/eś, ale z pewnością zapamięta, co zrobiłaś/eś? Tak, chodzi o autentyczność i spójność przekazu, nie o same deklaracje.
Mieszkając w Warszawie mamy ten przywilej, że możemy korzystać z przebogatej oferty kulturalnej, również skierowanej do najmłodszego odbiorcy. Życia nie wystarczy, żeby wszędzie pójść i wszystko zobaczyć. Zatem dokonujemy wyborów. Teraz głównie z myślą o dzieciach, ale starając się też nie zapominać o sobie. Skoro my lubimy klimat Filharmonii, to czemu nie pokazać dzieciom, jak tam jest? Zwłaszcza, że nie mamy za dużo okazji, żeby się tam wybrać sami.
"Szalone Dni Muzyki" były wydarzeniem, na uczestnictwie w którym mi zależało. Zastanawiałam się jednak, czy to dobry pomysł, żeby zabierać na nie trójkę naszych dzieci (7-latkę, 4-latka i 1,5-roczniaczkę). Postanowiłam zaryzykować i... nie żałuję! Ale uporządkujmy fakty. Zanim zdecydowałam się na taki krok, zrobiłam wcześniej kilka innych.
1. Zanim wybraliśmy się do zamkniętej (i chyba mi przyznasz, że imponującej!) przestrzeni Teatru Narodowego, zabrałam dzieci na kameralny koncert w plenerze. Miałam okazję przekonać się, że Maleńka lubi muzykę graną na żywo - sama z siebie siedzi spokojnie na kolanach i przez dłuższy czas słucha z uwagą i zainteresowaniem. Czyli była gotowość.
2. Na festiwalu wybrałam koncert familijny dedykowany dzieciom. Co prawda sugerowany wiek to 3+, ale nie było ograniczeń wiekowych. Bilety na podobne wydarzenia rozchodzą się szybko, dlatego warto wcześniej sprawdzić repertuar i nastawić sobie powiadomienie o starcie sprzedaży.
3. Wybrałam miejsca z dobrym widokiem, ale z boku i blisko wyjścia, żeby w razie konieczności szybko się ewakuować nie prosząc innych, by nas przepuścili.
4. Nauczona doświadczeniem nie zakładałam Córeczce na głowę opaski, która mogłaby ją uwierać. Pozwoliłam jej też iść w adidaskach, gdy odmówiła włożenia bardziej wyjściowych bucików. Moje samopoczucie i chęć kontroli nie są ważniejsze od samopoczucia i wygody mojego dziecka.
5. Chcieliśmy wyjść wcześniej, żeby nie pędzić, ale cóż.... to już taka nasza rodzinna tradycja ;-). W każdym razie lepiej mieć zapas czasu na spokojny spacer, rozejrzenie się po budynku czy ewentualną toaletę.
6. Z szatni wzięliśmy poduszki pod pupy, do torebki małą wodę. Do ręki dzieci dostały program festiwalu. Nie zabraliśmy oczekiwań, bo te najczęściej kończą się rozczarowaniem ;-). Nasze nastawienie było takie: spróbujemy i zobaczymy, jak będzie; najwyżej pójdziemy na lody.
7. Przed koncertem warto przypomnieć sobie zasady zachowania się w jego trakcie, np. siedzimy na swoich miejscach, nogi trzymamy na podłodze, słuchamy
w ciszy, jeśli nam się podobało, bijemy brawo po skończonym utworze. Ja tym razem o tym zapomniałam, ale dzieciaki naprawdę siedziały jak zaczarowane.
Organizatorzy koncertów dla dzieci doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że dzieci skupiają uwagę na krótko i potrzebują czegoś więcej niż tylko słuchania w bezruchu. Nie oczekują też od widowni bezwzględnej ciszy. Dlatego takie wydarzenia to nie tylko sama muzyka, ale też dodatkowe atrakcje. Mogą to być np.
- prezentowanie brzmienia poszczególnych instrumentów, ich "rozmowy" ze sobą,
- wyświetlanie na dużym ekranie prostych animacji do muzyki, np. teatru cieni,
- ciekawe opowieści lub zabawne dialogi (w Sinfonii Varsovi między Dyrygentem, prowadzącą Maliną Sarnowską i pacynką - bazyliszkiem Bazylkiem; w Filharmonii Narodowej taką "maskotką", niestety tylko narysowaną, jest FeNek, za to można przynieść jakiś tematyczny gadżet),
- zaangażowanie dzieci do prostych aktywności do muzyki (np. klaskania, tupania czy też tańca), co jest ukłonem w stronę ich potrzeby ruchu i ekspresji.
Ja ze swojej strony zapraszam najmłodsze dziecko na kolana i w trakcie koncertu robię mini rytmizację, np. pstrykam cicho palcami, delikatnie bujam się lub unoszę kolana w rytm słyszanej muzyki albo też wystukuję rytm leciutko na ciele dziecka, akcentując zmiany w muzyce. To pomaga i lepiej się skupić, i budować więź.
Podczas koncertu Malutka początkowo aktywnie słuchała i myślałam, że wytrzyma do końca. W pewnym momencie (jakoś w połowie) poczuła jednak senność. Udało się jakiś czas skupić jej uwagę, ale gdy już robiła się trochę niespokojna, wyszłam na przeciw jej potrzebie i przystawiłam ją do piersi, zasłaniając się na wszelki wypadek programem ;-). Zasnęła na rękach, a ja słuchałam dalej. Nikomu nie przeszkadzało, podejrzewam, że nikt nawet nie zauważył.
Z mojej perspektywy - warto. Bo wyjście było naprawdę udane, wszyscy byliśmy zadowoleni z tego wspólnie spędzonego czasu. Nie mogłabym tak jednak szaleć co tydzień, oj nie. Taka rodzinna wyprawa wymaga uruchomienia specjalnych "zasobów" i w gruncie rzeczy jest wyczerpująca. Najmocniej odczuwam to w ciele następnego dnia, gdy opadnie już ze mnie ekscytacja i puści napięcie. W końcu nie tylko dzieci muszą skupić swoją uwagę, nie tylko dzieci doświadczają wielu bodźców i są po wszystkim zmęczone. Dla osób szczególnie wrażliwych sam spacer po gwarnym mieście (z dziećmi, a nawet bez) może być już wyzwaniem. Kładąc jednak na szali różne wartości, raz na jakiś czas mogę się na to zdecydować. Płacę pewną cenę i dostaję coś w zamian.
I bardzo chcę tutaj coś podkreślić. Otóż, mili Państwo, nie każdy musi chcieć i lubić takie rzeczy. Nie każdy ma też gotowość w sobie i gotowe dziecko. I to też jest ok. Był czas, w którym zupełnie nie było na takie atrakcje przestrzeni, bo starałam się "przetrwać" kolejny dzień. A teraz pojawiły się siły i możliwości, więc to wykorzystałam i weszłam w nowe doświadczenie z ciekawością, jak to będzie. Wszystko jest dla ludzi, nie wszystko dla każdego. Sky is NOT the limit. Mamy w sobie granice, dlatego dobrze wiedzieć, gdzie są. Jeśli jednak podobnie jak ja masz akurat ochotę i możliwość, to wiedz, że można iść z dzieckiem na koncert (no może z rockowym byłabym ostrożniejsza, a na pewno stanęłabym daleko z boku ;-). Nie obiecuję, że będziesz mieć równie miły czas, ale życzę Ci tego.
Podsumowując:
1. Rodzinne wyjście na koncert to jeden ze sposobów okazywania Miłości, błogosławienia sobie i dzieciom. Jeden z wielu.
2. Chcieliśmy i mogliśmy, więc poszliśmy. Jak kiedyś nie mogliśmy i nie chcieliśmy, to nie szliśmy. Wybieraliśmy zaspokajanie innych, ważniejszych wtedy potrzeb. Także bez (auto)presji proszę, za to ze świadomością i empatią (dla siebie też!).
3. Jeśli myślisz o tym, żeby wybrać się z dziećmi na koncert, możesz skorzystać z mojego doświadczenia. I wyciągnąć własne wnioski :-).
Pozdrawiam Cię serdecznie!
Malwina
© „Bocianie Gniazdo. Relacja i edukacja”
Bocianie Gniazdo. Relacja i Edukacja
OCIANIE
NIAZDO
relacja i edukacja
© 2022-2025 Malwina Kałużyńska
Tylko Miłość jest ważna, reszta to kartki z kalendarza.