Dzisiejszy artykuł "sponsoruje" spacer po lesie, bo po lesie spacerowaliśmy i po owym lesie zostały nam pomysły i materiały do kolejnych aktywności. Było to w zeszłym roku (bo w tym niestety póki co nie jest mi dane szaleć z dziećmi na dworze...). Tak naprawdę to szliśmy wtedy na plac zabaw, ale… skręciliśmy w las, który jest zresztą niedaleko nas. A jak już do niego weszliśmy, to nie mogliśmy wyjść, bo tak nam tam było dobrze. Plac zabaw okazał się niepotrzebny, bo zwalone pnie drzew, kupki suchych liści czy błoto dostarczyły nam rozrywki na dłuższy czas. Miła odmiana!
Zaczęliśmy od gimnastyki i naprzemiennym wymyślaniu dla siebie ćwiczeń. Potem szukaliśmy starych uschniętych gałęzi i ułożyliśmy je w tor przeszkód – przeskakiwaliśmy je niczym prawdziwi lekkoatleci! Głównie dzieci. Potem zbieraliśmy dary lasu (liście różnych kształtów i kolorów, szyszki, kora, żołędzie, kasztany... – tym razem spontanicznie, ale wrócimy tu jeszcze z naszą Kartą Tropiciela Jesieni), nasłuchiwaliśmy odgłosów ptaków, szukaliśmy i obserwowaliśmy owady oraz przytulaliśmy drzewa (odważyłam się po dłuższej przerwie – była spowodowana tym, że kiedyś oblazły mnie mrówki i się zraziłam). Była też błotna kuchnia, równoważnia, wyścigi i zabawa w chowanego, czyli proste zabawy, które dają najwięcej radości :-). Na koniec kilka samodzielnie zrobionych zdjęć znalezionych grzybów i można wracać (tak, kiedyś trochę obawiałam się dawać kilkulatce telefon, ale jak widzę, że obchodzi się z nim delikatnie i łapie takie kadry, że ja bym się nie powstydziła, to odpuszczam kontrolę - pisałam już o tym na moim koncie na Instagramie, o tutaj).
Na spacerze po lesie spacer się nie kończy. Zostało nam przecież wiele skarbów, które aż proszą się o ich wykorzystanie. A zatem w domu, jak już się napatrzymy przez lupę na te wszystkie kasztany, liście i szyszki, wrzucamy je do pustych pudełek i robimy sobie prostą, najprostszą ścieżkę sensoryczną, czyli spacerujemy dalej, tylko na bosaka, robiąc sobie masaż stóp. Spacerujemy też palcem po zdjęciach i ilustracjach w książkach o lesie jesienią* i przyglądamy się uważnie drzewom, bo zaraz będziemy robić pracę plastyczną z zebranych gałązek i listeczków („magiczny” klej introligatorski da radę). Uważnie przyglądamy się również sobie samym i sobie nawzajem - co mi się podobało, a co nie, w które aktywności "wchodzę jak w masło", a które w ogóle mnie nie pociągają...
No dobrze, na jeden dzień wystarczy tych atrakcji, czas odpocząć, iść po kawę/ melisę/ kakao i zatopić się w fotelu ;-). W kolejnych dniach będziemy starać się na różne inne sposoby wykorzystać zebrane dary jesieni, żeby się nie zmarnowały. Jak? Na przykład tak:
Jesień nie ma tyle siły przebicia co Święta Bożego Narodzenia, ale trudno przejść obojętnie obok tych wszystkich kolorów. Na powiewające na wietrze girlandy z liści może jeszcze znajdę siłę, tymczasem musi wystarczyć zwykły liściasty bukiet i koszyczek z dumną reprezentacją zebranych skarbów, ewentualnie także kompozycja z liści pomalowanych farbami (gdy farba zaschnie liście wyglądają naprawdę malowniczo).
Jak wiadomo, studnia bez dna. Niedługo wrzucę nawet o tym piosenkę. Ale żeby było rozwojowo można zaproponować dzieciom kilka zabaw matematycznych (bez obaw, żadnego całkowania):
• sortowanie znalezionych skarbów według: rodzaju, wielkości, koloru, odcienia koloru, wagi, kształtu, faktury (gładkie vs. chropowate/ kłujące – aj!), a nawet linii brzegowej liścia;
• układanie liści od najmniejszego do największego; i odwrotnie;
• układanie rytmów (np. kasztan, żołądź, szyszka, kasztan, żołądź, szyszka,… - ważne, żeby rytm pojawił się trzy razy zanim poprosimy dziecko o jego kontynuację);
• dopasowywanie kształtów (wymaga wcześniejszego odrysowania ich na kartce/ kartonie);
• szacowanie (zgadywanie ile jest – dużo, czyli ile? 10? 100? 1000?) i przeliczanie (1 rzecz-1 liczebnik): kasztanów, żołędzi i szyszek oraz porównywanie zbiorów (czego więcej, czego mniej, czego tyle samo).
A na koniec najlepsze - zgniatanie zasuszonych liści w drobny mak (ach, co za szelest!) i ich zamiatanie (naturalnie przez dzieci).
Tym razem zaproponowałam dzieciom takie opcje:
• „dla precyzyjnych”, czyli robienie jeżyków z kasztanów i wykałaczek lub z plasteliny i pociętych ogonków liści;
• „dla opanowanych”, czyli malowanie kasztanami (do pokrywki pudełka wrzucasz kasztany i wlewasz farbę i... dzieje się sztuka współczesna!);
• „dla łaknących ekspresji twórczej”, czyli stempelki z liści (dzieci malują gęstą farbą spodnią stronę liści i odciskają je na kartce tworząc swoje kompozycje; gdy pomalowane na różne jesienne kolory liście wyschną – patrz punkt: „dekoracja domu”).
• „Dla wytrwałych”: dmuchanie na liść (można także przez słomkę) by przefrunął z jednego końca stołu/ podłogi na drugi albo żeby jak najdłużej utrzymał się w powietrzu.
• „Dla muzykalnych”: jesienna orkiestra, czyli stukanie (o siebie i o różne rzeczy, ale niekoniecznie szklane), pocieranie, grzechotanie, skrobanie...
• „Dla wyluzowanych”: improwizacja taneczna lub twórcza opowieść ruchowa pt. „Spadający liść i turlający się kasztan” (niekoniecznie do „Jesieni” Vivaldiego, ale można).
Coś można dla siebie wybrać, prawda? Jestem ciekawa co się Tobie najbardziej spodobało :-). Możesz napisać w komentarzu, jeśli masz ochotę.
* Jest oczywiście wiele ciekawych książek przyrodniczych (obrazkowych). My korzystaliśmy wtedy z: „Rok w górach” Małgorzaty Piątkowskiej, „Przyroda przez cały rok” (wyd. RTW) i „Nasza przyroda. Słownik ilustrowany” Boba Bambtona (dwie ostatnie trudne do dostania, ale myślę, że warto polować).
© „Bocianie Gniazdo. Relacja i edukacja”
OCIANIE
NIAZDO
relacja i edukacja
© 2022-2024 Malwina Kałużyńska
Tylko Miłość jest ważna, reszta to kartki z kalendarza.