"Wszystko jest trudne, zanim stanie się łatwe", jak to powiedział kiedyś Johann Wolfgang von Goethe. A zastanawiałaś/eś się kiedyś, jak to się dzieje, że uczymy się nowej rzeczy? Nie? Wspierając dzieci w nabywaniu nowych umiejętności warto zastanowić się, jak właściwie wygląda ten interesujący proces. Najlepiej na swoim przykładzie.
Na początek coś przyjemnego. Pomyśl o czymś, co doskonale umiesz robić (oddychanie się nie liczy). Na tyle dobrze, że możesz jednocześnie robić coś innego. Może jazda samochodem? Może pieczenie muffinków? Może pisanie na komputerze? Może malowanie paznokci? A może szukanie dziury w całym? Każdy jest w czymś dobry ;-) Teraz robisz tę czynność bez zastanowienia, można powiedzieć - „mechanicznie”, ale kiedyś tak nie było, prawda? Każdy z nas musiał przejść długą drogę. Na początku (dawno dawno temu...) w ogóle nie wiedziałaś/eś, że jest coś takiego jak samochód, albo rękaw cukierniczy, albo komputer, albo lakier hybrydowy. Żyłaś/eś w stanie, który możemy fachowo określić „nieświadomą niekompetencją” - bo byłaś/eś nieświadoma/y, że czegoś nie umiesz.
Mogłaś/eś żyć szczęśliwie w tej niewiedzy przez wiele dni i lat, ale wydarzyło się coś, że dostrzegłaś/eś samochód/ rękaw cukierniczy/ komputer/ lakier i zapragnęłaś/eś tego dotknąć, nauczyć się tym posługiwać, zapanować nad tym. I tak z nieświadomej przeszłaś/przeszedłeś do „świadomej niekompetencji”. Czyli odkryłaś/eś, że jest coś, czego (jeszcze) nie umiesz.
I wtedy zaczęło się próbowanie, eksperymentowanie i... doświadczanie porażek. Być może jak Thomas Alva Edison znalazłaś/eś 5000 sposobów na to, jak nie zaprojektować działającej żarówki lub jak Albert Einstein odkryłaś/eś, że „szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”. Być może milion razy zgasł ci silnik, spaliłaś/eś kilka blach ciastek, 2 minuty szukałeś kwadratowego nawiasu na klawiaturze, tudzież zepsułaś sobie imprezę fatalnym manicurem. Nieważne. Ważne, że w końcu się udało - nauczyłaś/eś się nowej rzeczy. Cudowne uczucie „świadomej kompetencji”. Wiem, że umiem, ha! Świętowałaś/eś? Trzeba było!
Teraz, być może po kilku czy kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu latach, jadąc autostradą podziwiasz widoki i zagryzasz bajgla popijając kawą, piekąc odmierzasz wszystko „na oko” tańcząc po całej kuchni do ulubionej piosenki, piszesz nowy post z prędkością światła (czyli nawet szybciej niż myślisz) lub tworzysz na paznokciach dzieła sztuki jednocześnie oglądając serial i filmiki w internecie. Jesteś teraz mistrzem w swoim fachu, możesz przyjmować stażystów na praktyki, bo wkroczyłaś/eś w „nieświadomą kompetencję”. Już nawet nie wiesz (nie pamiętasz), że potrafisz. Dokonała się w tobie namacalna zmiana. A po niej już czeka kolejna…
Skoro już wiesz, jak wygląda proces nabywania umiejętności u dorosłego, zmieńmy trochę perspektywę by zobaczyć, jak to może wyglądać u dziecka.
Dziecko rośnie i dociera do niego, że wokoło jest świat, są ludzie i rzeczy. Może właśnie po raz pierwszy dostało do ręki łyżeczkę, może właśnie znalazło w kącie pudło z klockami albo poznało nowego kolegę, a może zachwyciło się, że mama/ pani tak pięknie rysuje i ono też by tak chciało, więc zabrało jej kredkę. To dopiero zabawa! Okraszona frustracją, bo po raz kolejny nie trafia do buzi, tylko w czoło, klocki w ogóle nie chcą się ze sobą łączyć ani stać prosto, z kolegą w ogóle nie może dojść do porozumienia, a jak rysuje swoje zamaszyste linie, to wszyscy pytają co to takiego i robią niemądre miny. Ale ćwiczy, dzielnie ćwiczy. Poświęca na to każdą wolną chwilę, dywan i ściany, tak się stara! I w końcu jest! Posługuje się nożem i widelcem, buduje czterokondygnacyjne domy i zdobywa wyróżnienia na konkursach plastycznych i nowego przyjaciela. Teraz może nawet uczyć swoich kolegów i swoje koleżanki w przedszkolu! Duma je rozpiera i słusznie.
Istnieją różne wykresy, które obrazują proces nabywania kompetencji. Ja dla podsumowania posłużę się jednak swoim własnym, nieco bardziej potocznym (podobno w większości jesteśmy „wzrokowcami”, czyli najlepiej uczymy się przez patrzenie, ale powiedzcie to dzieciom w czasie zdalnej edukacji...).
No dobrze, ale jaka w tym nasza, rodziców i wychowawców rola, zapytasz? Rola szczególna! Jesteśmy dla dzieci źródłem inspiracji, jesteśmy dla nich wzorem i przewodnikiem, dlatego możemy:
Włączać dzieci do codziennych czynności
Gdy zaprosimy ich do naszego świata, do tego, czym żyjemy na co dzień (o ile nie jest to np. granie w Counter Strike’a), być może odkryją, że jest coś, czego jeszcze nie umieją, a czego bardzo chciałyby się nauczyć. Czasem może nic się nie wydarzy, ale innym razem mała iskra może rozbudzić w nich ognistą pasję;
Pokazywać im nowe możliwości i intrygować
Gdy zaproponujemy im różnorodne aktywności, zaaranżujemy przestrzeń do swobodnej eksploracji czy też dostarczymy im różne materiały, zabawki i narzędzia pracy, mogą się tym zachwycić i za tym podążyć, rozwijając swoje talenty lub odkrywając te ukryte;
Wspierać je w próbach i niepowodzeniach
Gdy pokażemy im jaką drogę sami wykonaliśmy, żeby nauczyć się tego, co teraz doskonale potrafimy robić oraz gdy będziemy doceniać (nie tyle chwalić, co dostrzegać i nazywać) ich wytrwałość, cierpliwość oraz małe sukcesy, mogą chcieć pójść naszym śladem (lub swoim, z naszą małą pomocą); a jeśli będziemy traktować błędy jak coś normalnego, zachęcimy je do tego, by nie poddawały się, gdy coś im się nie będzie udawać.
Nie wiadomo kim w przyszłości będą nasze dzieci i nasi podopieczni. To, na czym możemy się skupić, to kreować jak najlepsze warunki do ich wszechstronnego rozwoju, by mogły podejmować nowe wyzwania i uczyć się nowych rzeczy. Dla nas wyzwaniem jest nie tracić w tym wszystkim cierpliwości, tylko cieszyć się tym tak po prostu. Być może pomoże nam myśl, że sami też przez to przechodziliśmy.
© „Bocianie Gniazdo. Relacja i edukacja”
OCIANIE
NIAZDO
relacja i edukacja
© 2022-2024 Malwina Kałużyńska
Tylko Miłość jest ważna, reszta to kartki z kalendarza.